W Pura Basakih działa najzwyklejsza w świecie mafia. Bilety kupuje się przy drodze, dość daleko od wejścia. Przed wejściem stoi banda jakichś kolesi, którzy żądają okazania biletu i nie pytając o zgodę oznajmiają, że jeden z nich będzie przewodnikiem, bo taki tu jest obowiązek. Jest to zwyczajna sciema więc powiedziałem, że nie potrzebuję nikogo do pomocy bo mam swój przewodnik w kieszeni legalny bilet i wiem co tutaj jest grane, bo już byłem w świątyni kilka razy. Na to jeden z nich z wielką agresją i zębami na wierzchu wyrwał mi z ręki jakąś badziewną kserówkę mapki świątyni, którą mi wcześniej dał i coś tam zaczęli wrzeszczeć, a jeszcze bardziej się zapienili jak usłyszeli faka. Największy i najgrubszy przystawił swój wielki ryj do mnie i zionąc nieświeżo straszył swoją postawą, więc zaproponowałem, że zadzwonię po policję a wcześniej mu zrobię zdjęcie no i żeby pochwalił się swoją licencją przewodnika. Coś tam mieląc szpetnie odpuścił i poszliśmy sobie dalej. Przy wielkich schodach stała kolejna banda. Ci byli jednak bardziej polityczni, jeden po cichu nam wyjaśnił, że tamci to fałszywi przewodnicy a on jest najprawdziwszym strażnikiem świątyni i wpuści nas do środka jeśli pobierze skromny datek, oczywiście na rzecz świątyni. Skromny to skromny - fifteen tysięcy ale on uparcie twierdził, że mówimy o fifty nie fifteen. Stanęło na twenty. Po pięciu minutach podziękowaliśmy za nieudolne objaśnienia i poprosili o oddalenie się, na co bez chwili zastanowienia przystał ochoczo, dodając że teraz możemy wchodzić gdzie tylko chcemy. Nasz kierowca nas objaśnił, że ten proceder odbywa się w porozumieniu z policją, która mocno siedzi w tym interesie i wszyscy dookoła się boją tych gangów a sytuacja trwa już od lat. Większość turystycznej stonki(poza Polakami i Ruskimi) daje ile zaśpiewają a są to kwoty niemałe-czasami nawet kilkaset tysięcy. I tak gardząc nimi, doją sobie ile wlezie a turyści odjeżdżają z coraz większym niesmakiem a wielu podobno w ogóle rezygnuje. Świątynia sama w sobie jest prawdziwym cudeńkiem i chyba najmocniejszym punktem do zobaczenia na Bali.
Byliśmy też w Tirta Empul - gorąco polecam, bardzo fajny kompleks, ciekawy klimat i wbrew temu co piszą w przewodniku i na bramach, można było wejść wszędzie i robić zdjęcia wszędzie a i wykąpać się w świętej wodzie. W Besakih też nikt nas nie ywganiał nawet w czasie modłów, a w najwyżej położonych świątyniach pozwolili pomodlić się z nimi do jakiego tam Boga mamy ochotę ("small donation please"). I tak jakoś mi to coraz bardziej zaczęło siadać na podniebieniu,że te święte dla nich miejsca rozbrzmiewają setkami pstryknięć i jaśnieją setkami mignięć fleszy a oni nic sobie nie robiąc z tłumów odprawiają swoje ceremonie. Jak nic to na pewno ta słynna balijska gościnność. Wyjścia ze świątyń to prawdziwy labirynt straganów, których nijak się nie da ominąć.
Strzeliliśmy filiżankę coffe luwak-kwaśna taka jakaś ale nie moim chamskim kubkom smakowym ją oceniać-ja się nie znam. Mistrzostwo świata w emocjonalnym obligowaniu do zakupów opanowali na tejże plantacji ale mniejsza z tym, ciekawie było zobaczyć znane i nieznane przyprawy i owoce jeszcze na łodygach. A cywety nie takie znowu podobno biedne, jak pisała Blondynka na Bali bo w nocy sobie biegają po plantacji obżerając się swoim przysmakiem a w dzień przychodzą na dźwięk jakiegoś dzwonka bo od małego są tresowane. Zresztą dwie sobie spały na wolności w samym centrum wydarzeń i nie wyglądały na nieszczęśliwe.
Kintamani - niekoniecznie, w czasie standardowej wycieczki płaci się za wjazd na punkt widokowy, pyka foty i jeszcze ewentualnie można poużerać się w świątyni z samozwańczymi przewodnikami - my odpuściliśmy. Trekking na wulkan może być ciekawy ale tutaj nie pomogę.
Powielę to co większość ludzi pisze o Bali: sympatycznie ale nie autentycznie. Całkiem ładnie ale nie powala.
No i jeszcze Kecak Dance-to już po prostu mega kosmos.
Jakieś foty później bo strasznie wolno ładuje a ja znów spałem tylko parę godzin.