Zapomniałem zarekomendować naszego kierowcę- Wayan Budiasa tel.08123600812,można go znaleźć przy Jalan Kajeng. Miły z niego chłop i dobrze mu z oczu patrzy, przez całą drogę się nagadaliśmy naszą połamaną kompletnie angielszczyzną że hej, pewnie jakiemuś Angolowi by uszy powiędły albo by nic nie zrozumiał. Opowiedział o swojej rodzinie, ogólnej sytuacji na Bali,ceremoniach kremacyjnych, o tym jak się tu robi turystów itp itd. Jak na gościa po ichniej podstawówce był nadzwyczaj rozgarnięty i sporo wiedział o świecie nie mówiąc już o ujmującej uprzejmości. Wiecie czemu Bali nie nawiedzają tak często jak inne wyspy różne kataklizmy? Bo to święta ziemia pod opieką braminów i dobrej energii a na każdym jej krańcu stoi świątynia. No a na zamachy w Kucie też jest wyjaśnienie-bo tam ludzie zapominają o religii i tradycji oddając się we władanie mamony. Gorzka prawda rzeczywiście jest taka, ze powoli takie miejsca jak Bali też się globalizują i rządzą nimi te same prawa co w tzw cywilizowanym świecie czyli kasa i prawa rynku. Opowiadał, że jeszcze niedawno jak ktoś robił coś większego typu budowa domu, domowej świątyni (tutaj prawie każdy a może nawet każdy dom ma taki przybytek i to bynajmniej nie jest zwykła kapliczka) lub miał kłopoty, lokalna społeczność mu bezinteresownie pomagała i tak to działało, teraz pomoc zamieniła się już w płatne usługi i naturalną konsekwencją jest oddalanie się ludzi od siebie. Ciekawą sprawą są też ceremonie kremacyjne-jak na ich możliwości bardzo droga impreza, na którą zbierają przez lata lub się zapożyczają a zarobki nie są tu wypasione, np w tzw sektorze publicznym jakieś 100-150 dolców. A tacy wolni strzelcy jak on ile wyciągną tyle ich, fura oczywiście należała do bossa ale dobry był pan bo mają układ fifty-fifty. Czasami Wayanowi jednak nie starcza do końca miesiąca ale zawsze może się zapożyczyć u rodziny.
Doradzał też, coby nie wierzyć w serwisy netowe z rezerwacją np hoteli czy imprez bo zawsze robią sztuczną panikę, że niby ostatnie miejsca że wysoki sezon itp a wystarczy popatrzeć na mapkę turystyczną takiego Ubud, gdzie hotel na hotelu a usługi wszelkiej maści same ganiają za człowiekiem. Zresztą jak to w Azji zwykle bywa.
Dziś szukaliśmy na skuterkach tarasów ryżowych przez pół dnia, które jak się pod wieczór okazało były kilometr od naszego hotelu, niestety takie słabo tarasowate ale i tak bardzo sympatyczne. Za to pojeździliśmy po jakichś wioskach, zjedliśmy ichnie potrawy w warungu dla lokalesów-jakoś mało podobne do tych "typowo" balijskich w Ubud i nawet się to wszystko przyjęło jak na razie. Niechcący zobaczyłem zaplecze i wolałem szybko odwrócić uwagę Ani. Ania już miała wystarczająco zdrenowane nadnercza tą jazdą na skuterach, chociaż to ja wiozłem dzieciaki a ona tylko musialła opanować tą swoją bestię. Stwierdziła, że łatwiej jej idzie współpraca z koniem, który jest niby bardziej przewidywalny ale pod woeczór już śmigała jak stara. Jazda w pierwszej chwili jest nieźle kosmiczna ale okazujesię, że w tym chaosie jest jakiś porządek i można czuć się bezpiecznie. Nikt nie robi nerwowych ruchów, trzeba płynąć z falą i się nigdzie nie spieszyć, jeśwli ktoś postanowi zatrzymać się samochodem lub nawracać na tych ich wąskich dróżkach, fala na chwilę się wstrzymuje by za moment popłynąć dalej. Trochę jaj było na skrzyżowaniach bo się człowiekowi mylą strony i musi zwalczać odruchy, coby nie popłynąć pod prąd. Dzieciakom się najbardziej podobało jak nam zlało tyłki i wróciliśmy kompletnie przemoczeni.