11-14,08
Z dziennika pokładowego kapitana Klippera: nasz okręt spisuje się nieźle, załoga zna swoje obowiązki a kapitan mknie pewnie do celu.
Nasz okręt to stara łajba rybacka, przystosowana do wożenia ludzi. 20 dusz na pokładzie to byłby wymarzony komfort, jednak upchnęli tu jakoś 30 luda i do tego kilku członków załogi. Jak to pięknie określili - standard very basic - i to stwierdzenie w pełni oddaje klimat. Najważniejsze są tutaj przeżycia i przygody po drodze, na warunki nikt nie narzeka. Na razie. Po trzech dniach spędzonych w warunkach rodem z łodzi kubańskich uchodźców każdy opuścił pokład z ulgą. Jedynym atutem łajby było całkiem niezłe jak na te klimaty jedzenie a współtowarzysze też okazali się bardzo sympatyczni.
Kilka przystanków na snorkowanie-rafa zdecydowanie bogatsza i ciekawsza niż w Riung, zwłaszcza w okolicach Pink Beach.
Wycieczka na Rinca nawet owocna, bo oprócz waranów żebraków przy kuchni widzieliśmy w naturze wielką gadzinę, przyczajoną na jakiegoś bawoła w cieniu drzewa i młodego waranka, myszkującego przy strumyku. O dziwo nie siedział na drzewie jak jego rówieśnicy, widocznie nie słyszał o mamie i tacie kanibalach. Sympatyczne zwyczaje mają te zwierzaczki, nie pogardzą niczym co jadalne choćby swoimi jajami, dziećmi czy zdechłymi kumplami. Było też kilka dzikich bawołów, saren, dzików ale największym chyba atutem tej wycieczki były fajne krajobrazy i ciekawe zróżnicowanie terenu wyspy.
Na atrakcje typu wielkie nietoperze na wyspie Kalong czy manta point lepiej się nie nastawiać-wszystko wg rozpiski seasonable i my oczywiście nie trafiliśmy w sezon bo nie widzieliśmy ani nietoperzy ani mant. Ale jak można zobaczyć manty jeśli łódź zwolniła tylko nieco i przez ulubiony przesmyk mant przepłynęliśmy w 15 minut.
Na Komodo poszliśmy średniej długości trasą (są, zresztą jak na Rince do wyboru trzy czy cztery), prowadzący chłopaczek (ranger