Zasnęliśmy wczoraj koło 4 nad ranem-jetlag robi swoje. Ale pobudka była już o ludzkiej porze-koło 10 i po zabawnym śniadaniu w hotelu ruszyliśmy z plecakami, coby nas znalazł jakoiś transport do Ubud. No i znalazł po 3 minutach i po zjechaniu z 250k na 150k pojechaliśmy. Trzeba zacząć od tego, że pojęcia "blisko, daleko,szybko" nabierają tutaj zupełnie nowego znaczenia, do Ubud niby miało być "szybko" bo to "blisko" przecież( 35-40km) ale czołgaliśmy się półtorej godziny. Wspomniałem, że słowo "podróż" tutaj nabiera całkiem nowego znaczenia? Przejechanie tych 30 kilometrów to prawdziwa opowieść drogi... ale najlepiej to przeżyć samemu.
Spanie za rozsądną cenę(tylko takie oczywiście są naszym celem) znalazło nas za 5, no,7 minut.mam nadzieję, że nic nas tu nie zgryzie ale za to podwórko wygląda jak tutejsze świątynie, cały labirynt ścieżynek między budyneczkami-kapliczkami i jakimiś tropikalnymi roślinami. Po chwili znalazł nas samochód na całodniową wycieczkę jutro po lokalnych atrakcjach, oczywiście za rozsądną cenę. Zaliczyliśmy MonkeyForest (20k dorośli,10k dzieci-to chyba stała cena za pomniejsze atrakcje), tym razem małpy złodzieje obrabowały nas z butelki wody i chusteczek po wskoczeniu na mój plecak. Dla dzieciaków bomba, Madzia ciągle prowokowała, żeby jakiś małpiszon wskoczył na nią.
Właśnie siedzimy w jakimś sympatycznym warungu z nieźle hulającym wifi,także udało sie wrzucić zdjęcia. Zaraz idziemy na LegongDance&Ramajana -może być ciekawie. Ania kazała mi jeszcze dodać że sączymy sobie tutaj arak z lepkim sokiem zwNym bram,czyli winem ryżowym.
Jeśli chodzi o taniec, zacytuję Madzię: ale mega zakręcony. Dopiero w takiej chwili można zdać sobie sprawę, jaki kosmos dzieli nasze kultury.
Pałysku, całe szcęście, ze się wynieśliśmy z Polski w takim razie, bo tutaj temperatura nie przekracza raczej 32 st i jest naprawdę spoko, trochę większa wilgotność ale są sympatyczne wiaterki.
Indonezyjczycy coraz bardziej wzbudzają naszą sympatię, są naprawdę pogodnymi ludźmi idącymi przez życie bez szarpaniny i zbędnego stresu. Wszystko robią powolutku, nienerwowo, zawsze mają czas, zawsze są bardzo skorzy do pomocy choćby nie mieli pojęcia o jaką pomoc chodzi. Mimo że na każdym kroku turystom kroją tyłki na kasę da się ich lubić. W porównaniu z nachalnością Hindusów ich sposoby wyciągania kasy to prawdziwy majstersztyk politycznych i uprzejmych negocjacji, chociaż jeszcze nie byliśmy w Besakih, gdzie potrafią wyprowadzić każdego z równowagi.