Na koniec wycieczka do Borobudur z jednego z setek biur na Sosrowijajan ( 60k/os, Bartuś za darmo), mieli też swoje bilety wstępu za 175k!!!/os, na miejscu 190k!!!!!-bandytyzm.
Niestety wszystkie wycieczki jadą o 5 rano ale później się w Borobudur robi niezły ścisk.
Świątynia robi wrażenie, wręcz przytłacza rozmachem i ilością detali.
O 14 wyjazd, jak dobrze pójdzie za 12-14 godzin będziemy na miejscu.
Okazało się, że obiecywany super luksusowy autobus się zepsuł i dadzą inny ale bez kibelka. Za to zwrócili nam po 50 k za każdy bilet, co było niemałą niespodzianką. Nawet nie pamiętaliśmy o tym obiecanym kiblu i pewnie nie zwrócilibyśmy uwagi, że go nie ma.
Wyjechaliśmy o 15,30, byliśmy jedynymi białasami na pokładzie. Sądząc po korkach na obrzeżach Jakarty byliśmy koło 5 rano, do centrum dojechaliśmy koło 8 a później jeszcze krążyliśmy prawie do 10 po jakichś dziurach wokół miasta, całe szczęście, że mieliśmy spory zapas czasu. Wysadzili nas przy stacji autobusów Damri, jeżdżących co 20min. na lotnisko.
Ta przydługa podróż jednak nie była taka najgorsza, wyspaliśmy się za wszystkie czasy, mimo przesadnego dopieszczania klimatyzacją ale jak zwykle sarongi przysłużyły nam się znakomicie. Muszę przyznać, że zakup sarongu na początku wyprawy był idealnym rozwiązaniem, unikaliśmy komplikacji z wejściem do świątyń ale przede wszystkim wielokrotnie służyły jako kocyki albo poduszki.
Damri jechał koło 1,5 godziny mijając samo centrum, nowoczesne, pełne wysokich budynków, szkła i chromu, mknął całkiem sprawnie po wielopasmowych ulicach i nawet niespecjalnie staliśmy w korkach.
Podróż po muzułmańskiej Jawie okazała się pod wieloma względami najprzyjemniejsza. Można było wreszcie swobodnie poruszać się, łatwo unikając utartych ścieżek turystycznych a sztandarowe miejsca bez trudu zrobić po swojemu. Bardzo pozytywnie odebraliśmy kontakt z Jawajczykami, poza kilkoma drobnymi incydentami nikt nas nie próbował naciągać czy oszukiwać, ludzie byli chętni do bezinteresownej pomocy a przede wszystkim bardzo pozytywnie do nas nastawieni. Wiedzieliśmy o przypadkach kradzieży w autobusach, być może mieliśmy szczęście ale nie mieliśmy nigdy poczucia zagrożenia, nawet w środku nocy.
Ludzie są też pozytywnie nastawieni do samych siebie, nie stwarzają dystansu, nigdy nie spotkaliśmy się z jakimiś nerwowymi zachowaniami, nie mówiąc o agresji. Zresztą podobne obserwacje mieliśmy już wielokrotnie w innych muzułmańskich państwach, ludzie jak gdyby stanowią jedną rodzinę, obce dla siebie osoby sprawiają wrażenie jakby znały się doskonale.
Na Jawie wielokrotnie stanowiliśmy dla lokalesów egzotyczną ciekawostkę, wszyscy chcieli się z nami fotografować a Madzia robiła prawdziwą furorę.
Kończy się nasza wyprawa i mimo wielu trudnych momentów z żalem odjeżdżamy. Dla dzieciaków była to niezła lekcja cierpliwości, wytrwałości w dążeniu do celu, tolerancji. Przez cały czas były świadkami naszego planowania, uczyły się rozsądnego gospodarowania zasobami, chociażby np. baterią w komórce. Mamy wrażenie, że są bardziej zdyscyplinowane ale pewnie nie na długo