O 9rano już byliśmy w "porcie", uiściliśmy w jednej ze slamsowatych bud na brzegu wszelkie opłaty ( parkowanie łodzi?) po czym zamustrowaliśmy się na łajbie Alexa. Popłynęła z nami para bardzo sympatycznych, podstarszawych Francuzów, z którymi razem podzieliliśmy nową cenę za wycieczkę-700k.
Jeśli się ktoś nastawia na wspaniałą rafę koralową, o której się tak rozpisują przewodniki, lepiej nie zadawać sobie bolesnego trudu pokonania tej kosmicznie pokręconej drogi do Riung. Rafa bowiem koło Riung moi mili, nie dość że niewielka, to zdycha po prostu i nie robią nawet wrażenia cudne koralowce w różnych odcieniach niebieskiego i zielonego, jeśli otoczone są szarą, oglonioną zdechlizną. Jeśli chodzi o poplażowanie sobie na rajskich wysepkach nie jest źle, plaże są naprawdę bajeczne, jeśli przymkniemym oko na walające się tu i ówdzie śmieci i na inne łódki z turystami. Wszyscy standardowo jadą koło wyspy z kolonią biednych olbrzymich nietoperzy, którym każda wycieczka zakłóca spanie wrzaskami, klaskami i innymi odgłosami, by zerwały się na chwilę do lotu i pokazały naprawdę imponującą rozpiętość swoich skrzydeł. Później na snorklowanie koło innej wyspy-marne i wreszcie na Pulau Bukit Tiga, gdzie robią na ognisku jedzonko-ryba, ryż i kluski. Trochę snorków i na koniec Pulau Rutong-fajny punkt widokowy ze szczytu górki, trochę plażowania. Ogólnie fajny, relaksacyjny dzień.
Bartuś znalazł sobie kolegę-Doho, pomocnik Alexa, troszkę starsze od Bartka, wesołe murzyniątko. Prawie cały czas bawili się, grali w piłkę napompowanym rękawkiem albo grzebali w piachu a wieczorem nie mogli się rozstać.